„Spark of joy”, wiecie co to jest?
To jest to, co Marie Kondo, japońska guru sprzątania, określa jako radość płynącą z posiadania konkretnego przedmiotu. I ta „spark of joy” powinna towarzyszyć każdej, ale to każdej posiadanej rzeczy. Jestem na to wyczulona, by nie powiedzieć: mam pewną obsesję.
Bardzo lubię, gdy rzeczy są piękne, gdy tworzą pewność całość z otoczeniem. I z tego powodu nawet ścierki w domu wymieniłam na szare, ale na to już spuśćmy zasłonę milczenia i zajmijmy się nim: głośnikiem Sonos.
Mały, ale nie mikry. Zgrabny, neutralny, elegancki, o dyskretnym designie. Gdzie go nie postawisz, pasuje i gra, jak na głośniki tej marki przystało: bas jest głęboki, dźwięk czysty. I nieprawdopodobnie dobry jak na rozmiar głośnika.
Wygląda pięknie, wpasowuje się dyskretnie w praktycznie każde wnętrze.
Bo nie wiem, czy wiecie, ale Sonos to amerykańska marka słynąca z produkcji wysokiej jakości sprzętu audio. Model Move miał być pierwszym, którego możemy zabrać ze sobą i dowolnie przestawiać, bez ograniczeń w postaci kabli chociażby.
U nas wędruje sobie między ogrodem a wnętrzem domu, steruje się nim z poziomu telefonu poprzez Bluetooth lub Wi-Fi. (Aplikacja Sonos zapewnia dostęp do ponad 100 serwisów streamingowych z muzyką i nie tylko.) Ma opcję pracy na baterii, którą ładujemy na dyskretnej podstawie. Bez problemu łączy się z innymi sprzętami.
Mamy już sporych gabarytów głośnik przenośny, ale jest ciężki, brzydki i patrzeć na niego nie mogę, więc trzeba było wymyślić alternatywę. I to właśnie jest ta alternatywa.