Czy mówiłam już, jak bardzo lubię kwasy? Żart. Ten, kto czyta bloga regularnie wie, że wspominam je w co drugim wpisie.


Ten będzie krótki i na temat, a tematem są te oto płatki. Wstęp do tego rodzaju kosmetyku zaliczyłam za pośrednictwem Avonu i choć za samą marką nie przepadam, to przyznać muszę, że ich płatki Anew były… znakomite.


Na tyle, że przywiązałam się do kwasów zamkniętych w takiej formie i spróbowałam czegoś z sieci: płatki NIP+FAB skusiły mnie słowami „extreme”, „super-strength”. Jednych może to odstraszać, ale takiej kwasowej weterance jak ja w to graj.


Kupiłam, zamówiłam, rozpakowałam, użyłam. Stwierdzam, że mimo obietnic o ekstremalnym złuszczaniu, działanie wcale takie nie jest, ale zastrzegam: ja mam skórę grubą, przez lata przyzwyczajaną do takich atrakcji.


Płatki Anew zdawały mi się intensywniejsze w działaniu - czasem musiałam używać ich zaledwie co 2,3 dzień. W tym wypadku nawet codzienne stosowanie nie przeszkadza, nie powoduje silnego złuszczania ani podrażnień.


Każdy płatek nasączony jest roztworem zawierającym mieszankę kwasów AHA i BHA. Co konkretnie?


- 5% kwas glikolowy,
- kwas salicylowy,
- kwas mlekowy
- kwas migdałowy,
- kwas hialuronowy.


Kwas hialuronowy może być złudny. W tym wypadku wcale nie mam wrażenia, by płatki w jakikolwiek sposób pomogły nawilżać, ale nie po to je kupiłam. Ja jestem zadowolona.