Skąd przepis mam? Znikąd, albo inaczej, z tajskich lodów. W wielkim skrócie: na tajskie lody się wybraliśmy i zamówiłam niecodzienne dla mnie połączenie powideł śliwkowych i nutelli. 

 

- O Boże, co tu jest? - spytałam wniebowzięta, biorąc pierwszy kęs.

- Tylko cztery składniki - odparła pani. - Powidła, nutella, banan i kremówka.

 

Ja dałam całego banana, trzy łychy nuttelli, pół słoika powideł, całość zalałam (chyba) połową kartonika kremówki.

 

Te cztery składniki w różnych proporcjach sobie miksujemy (im więcej nutelli, tym lody bardziej kremowe) i siup do zamrażarki na godzinę-dwie. Nic nie mieszamy, nie potrzebujemy maszyny. Wyjmujemy, jemy, dodajemy owoce, bo z owocami to już w ogóle bajka. I jemy, delektujemy się, jemy.

 

Wiem, co powiecie: że nutella to olej palmowy, ale kto powiedział, że to lody eko-vege-śmege? Bo ja nie. ;-)

 

PS

Moje dzieci się nie zorientowały, że to lody domowej roboty. Wiadomo, nutella.