Nie będę przeczyć, że czyta się ją wybornie. Że to książka do połknięcia, że dialogi, że otoczenie, że cały ten świat przedwojennej Polski został stworzony znakomicie, jak do filmu. I film będzie, zapewne hitowy, jeśli się przyłożą. A jeśli dodadzą to, czego tej książce brakuje, to nawet jest szansa na arcydzieło.


Tutaj niewiele jest bowiem poza tym pięknym opakowaniem, autami, gnatami, zegarkami, wełnianymi garniturami i wartką akcją.


Nie jestem odosobniona w swoich osądach, polecam znakomitą recenzję Macieja Jakubowiaka.

Czego mi brakowało najbardziej? Wcześniej przeczytałam krótką powieść Elizabeth Strout, „Mam na imię Lucy”. W tej prostej książce wypełnionej rozmowami matki i córki więcej jest wglądu we wnętrze bohaterki, niż u Twardocha opisów aut i innych gangsterskich atrybutów. Do czego zmierzam: „Król” jest powieścią płaską. Efektowną, ale płaską. Próżno doszukiwać się czegoś więcej na temat Mojsze, a to przecież wdzięczny temat do zgłębienia. Zamiast tego 17-letni Żyd, którego ojca bestialsko zamordowano, nad wyraz gładko wchodzi w nowe, gangsterskie życie, zachłyśnięty pitymi po raz pierwszy wyskokowymi trunkami.


No i kobiety. Funkcjonują tam mniej więcej jak wspomniane auta i zegarki. Trochę jak dodatek. Ot, są bo są. To jest na wskroś męski świat, a rola tych pań zostaje tu sprowadzona do figuratywności na poziomie rzeczy materialnych. Szkoda. Nie jestem jakąś zagorzałą feministką, książkę przeczytałam z przyjemnością, ale stwierdzam, że jednak szkoda, bo żona Szapiry byłaby równie wdzięczną postacią do rozwinięcia.


No i zakończenie. Myślałam, że ta refrenizacja, te powtórzenia, tę mętne wyznania narratora, zdają się prowadzić do jakiegoś efektownego „bum”. Tymczasem nic z tego nie wynika. Wszystko zostaje uproszczone, sprowadzone do przeciwieństw na zasadzie: słaby - silny, brzydki - piękny, a wszystko to okraszone dużą dawką testosteronu. Kto by sobie zawracał głowę meandrami antysemityzmu, problemami społecznymi. Gdyby Szapirę przenieść w wiek XXI, pewnie ubrano by go dodatkowo w nadludzkie moce. Trochę to wszystko wyszło komiksowo…