Jest lekki, pachnie cytrusami i ma wysoki (SPF 40) filtr. Mowa o nowym kremie tonującym z żeń-szeniem od Origins - Ginzing SPF 40 Energy-Boosting Tinted Moisturizer.

Zaznaczam: ja, kobieta po 30-tce, nie łapię się już na wszelkie marketingowe chwyty. Jeśli zatem odrzemy z nich kosmetyk, co mamy? Krem o przyjemnym, owocowym, orzeźwiającym zapachu, który najpierw na skórze wydaje się biały, ale mikrokapsułki zawarte w nim (trzeba naprawdę wytężyć wzrok, by je dojrzeć) uwalniają kolor, w miarę jak kosmetyk wcieramy, wskutek czego na twarzy mamy naturalny odcień, z różowo-pomarańczowym przebiciem, choć może to tylko moje wrażenie (moje ciało ma żółte podtony, twarz różowe).



Kosmetyk jest lekki, zostawia połyskującą poświatę. Dla lubiących mat puder będzie konieczny. Porównując do kremu CC Stri Vectin ten nie kryje wcale, a jedynie lekko koloryzuje. Oznacza to, że wszelkie przebarwienia jak były, tak są widoczne, ale ja już dawno przestałam oczekiwać, że krem tonujący zachowa się jak podkład. Chcę mieć krycie - nakładam Estee Lauder Double Wear. Chcę mieć widoczne piegi (lubię je latem), decyduję się na krem tonujący, korektor w miejscach strategicznych i odrobinę pudru.



Plus za nawilżanie, które jest odczuwalne, bo wierzchnia warstwa skóry po jego nałożeniu robi się miękka, tak, jakby w składzie był jakiś olejek… Sprawdziłam, jest! I to nie jeden. Nie wiem, czy skład robi wrażenie. Ci, którzy lubują się w analizie składów, mogą zgłębiać dłuuugą listę. Ja średnio orientująca się w temacie zauważyłam dużo, dużo naturalnych składników i ekstraktów oraz wspomniane olejki eteryczne, które nadają mu ten orzeźwiający, wakacyjny wręcz zapach.

To dobry wybór na lato. Nadaje się pod podkład, nadaje się do samodzielnego stosowania. Tubka jest wygodna, z klapką i mieści 50 ml kremu.

Cena: 134 zł, wyłącznie w Sephorze