Zanim zacznę pisać o samej książce, słowo o autorce, bo to ważne. 

Magdalena Grzebałkowska uprawia coś, co - moim zdaniem - jest w odwrocie. Uprawia dziennikarstwo reporterskie tak znakomite warsztatowo, że choćby z szacunku dla jej przygotowań trudno książek jej nie cenić. A polega to na zbieraniu materiałów, rozmowach, podróżach, odnajdywaniu osób, a wszystko to w celu stworzenia jakiegoś całościowego portretu lub obrazu - jak w przypadku „1945”. Przede wszystkim Grzebałkowska pisze o ludziach. Z pozoru nudne rzeczy obraca w fascynujące kalejdoskopy z tysiącem odcieni szarości. Wydobywa ostrość tam, gdzie brak konturów. Definiuje poprzez ludzkie historie, z którymi tak łatwo się utożsamić, nawet jeśli wojny nie przeżyliśmy („1945”), poezji nie czytamy („Ksiądz paradoks”), a w życiu nie namalowaliśmy ani jednego obrazu („Beksińscy. Portret podwójny”). 

Jazzu też możemy nie lubić, ale książka o Komedzie pochłonie nas bez reszty. Piszę to bardzo pewnie, mając na względzie sukcesy poprzednich dzieł pani Magdy. 

Co wnosi „Komeda. Osobiste życie jazzu”? Językowo, stylistycznie - nie wnosi nic nowego. To wciąż prosty język, rzeczowe fakty, ale tak samo świetnie poukładane, tak samo logicznie przedstawione. 

Od strony historii człowieka… Cóż, to już zupełnie inna bajka. Bo o Komedzie nie słyszeć to wstyd, nawet jeśli się nie jest fanem jazzu. Można jednak znać jego muzykę, a prywatnie o nim wiedzieć niewiele i to już wstyd nie jest.

Tymczasem książka Grzebałkowskiej pokazuje, jak fascynujące było życie tego lekarza(!), który jako dziecko przeszedł polio, by umrzeć śmiercią absurdalną wręcz, po drodze zostawiając niezwykły dorobek. Jak w przypadku poprzednich reportaży, tak i tu postać tytułowa nie jest sama. U Grzebałkowskiej zawsze na jakąś osobę składają się inni ludzie. Towarzyszą, budują, określają je. Tak jak najpierw matka Krzysztofa Komedy, a później jego żona. I ten mruk, bo taką też miał opinię, nagle zaczyna nabierać barw i złożoności. Zaczynamy dostrzegać, że to nie tylko muzyk, ale w jakim ogromnym stopniu człowiek z niezwykłą tak naprawdę osobowością (a może była to osobowość kolektywna? wciąż przez tę książkę zawsze już będę myśleć o Komedzie przez pryzmat kobiet jego życia). 

Nic nie jest czarno-białe, człowiek nie jest sam, a każdą historię można opowiedzieć tak, by wyglądała jak gotowy materiał na film. Tylko że chyba jedynie Magdalena Grzebałkowska potrafi to robić właśnie w ten sposób.