Kukbuk wyróżnił ich za kosmetyki sfermentowane. Ja sięgnęłam zachęcona cudnymi opakowaniami (tak, wiem, że to niczym kupowanie książki ocenianej po okładce) i zawartością np. kwasów w składzie. A także tym, że to marka polska, choć polsko nie brzmi. Brzmi i wygląda światowo. 

Jak się jej używa?

Najbardziej ciekawa byłam dwóch produktów i na nich się skupię: kremu ze sfermentowanym granatem i kwasem salicylowym. Ten ostatni składnik dobroczynnie wpływa na walkę z niedoskonałościami skóry, sfermentowany granat aktywuje regenerację komórek skóry, działa przeciwstarzeniowo, ma właściwości przeciwzapalne oraz nawilża. 

W praktyce to dobry krem pod makijaż, bo dobrze matuje, jest bardzo lekki. Zero tłustego filmu, w skórę wtapia się od razu. Skóra jest dobrze przygotowana na podkład czy krem BB - w zależności co kto lubi. 

Polecany jest do stosowania również wieczorem, ale ja wieczorem sięgam po coś mocniejszego. Można go jednak wspomóc serum i pielęgnacja już będzie kompletna.

Ktoś mi napisał: „Uważaj, mnie zapchał”. Chcę zapewnić, że mnie nie. Chociaż… kwas salicylowy, jeśli ktoś ma z nim mało do czynienia, początkowo może dać reakcję oczyszczania się skóry w postaci wyrzucania różnych niedoskonałości na zewnątrz. Tak miałam po kwasach gabinetowych i było to przejściowe. Kremy nie powinny jednak działać w ten sposób, tam stężenia są dużo niższe. 

Zanim jednak nałożymy krem, skórę trzeba oczyścić: ja zmywam olejkiem, później żelem.

Olejek to rewelacja i kocham w nim wszystko… prócz zapachu. Co jest dziwne, bo w recenzjach zapach tego kosmetyku jest oceniany świetnie. Mi kojarzy się trochę z warsztatem samochodowym, wonią smaru i zupełnie nie wiem, dlaczego! Z ciekawości sprawdziłam: na Wizażu zapach jest chwalony, więc może po prostu się czepiam. Niech tak będzie. :) Jest za to bardzo wydajny. Bardzo, bardzo. Zaledwie jedno naciśnięcie pompki wydobywa bardzo rzadki, rzadki jak woda olejek, który można dokładnie rozprowadzić na skórze i który nie podrażnia, nie szczypie w oczy, za to świetnie rozpuszcza nawet wodoodporny makijaż. W kontakcie ze skórą zmienia się w lekką emulsję, można nim wykonać przy okazji masaż twarzy. Coś wspaniałego, nawet mimo tego zapachu, który mnie nie zachwycił. Ale przecież produkt się zmywa i ten aromat nie zostaje ze mną na długo. Za to olejek jak najbardziej. Jeden z lepszych, jakie stosowałam. 

Żel się nie pieni, co na początku może zdziwić. Zamiast tego zmienia konsystencję na lekko mleczną. Daje uczucie ciepła. Jest metalowej tubie, co jest dość niekonwencjonalnym rozwiązaniem w wypadku żelu, ale pozwala naprawdę wydobyć żądaną ilość kosmetyku i zużyć go do samego końca.

Nie wiem jak Wy, ja Kire pokochałam głównie za ich demakijaż. Olejek sztosem jest i basta. :)

Kosmetyki Kire Skin kupicie m.in. w Ruah Store - tutaj.