Blogowanie jest nieco zapomnianą czynnością. Wpisy, które wymagają dłuższej pracy i skupienia podczas pisania, a także zebrania myśli przez więcej, niż minutę u czytającego - kto by sobie tym głowę zawracał?

A jednak pewnych tematów nie da się upchnąć w puszce kilkuzdaniowego opisu zdjęcia. Stąd ten wpis, który - mam nadzieję - pozwoli mi wrócić do regularnego publikowania. Przy dobrych wiatrach może ktoś natknie się na to, przeczyta i pomyśli, że mu się to do czegoś przydało. Daj Bóg, jak to mówią. 

Temat przyszedł do mnie na lotnisku, bo  natknęłam się tam na książkę „Dopamine Nation” Anny Lembke. Okładka była estetyczna i przykuwająca wzrok, a że nie powinno się książki po okładce osądzać, ja to zrobiłam, uznałam, że może być ciekawie i wygooglowałam ją. 

Gdy zaczęłam wgłębiać się w temat dopaminy, publikując na instagramowych Stories fragmenty książki, dostałam dużą ilość wiadomości z reakcjami i prośbą o więcej. Ergo nie tylko ja czuję, że potrzebuję zgłębić temat życia w nadmiarze wszystkiego. Bo tak się dziś żyje i o tym będzie ta seria wpisów. Tak jest, seria. Jeśli podam wszystko na talerzu, nikt się nie skupi, nie przemyśli. Przebiegnie po tekście i odejdzie, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do dłuższych i wymagających lektur, nie na ekranie telefonu, gdzie najczęściej oddajemy się lekturze internetowych wpisów. 

Zaczynam. 

{Książka jest oparta na książce „Dopamine Nation”, a także na innych publikacjach i wywiadach specjalistów zajmujących się tą tematyką. W chwili pisania tego tekstu na polskim rynku nie ma jeszcze przekładu.}

Nigdy nie było tak dobrze, nigdy nie było tak źle

Żyjemy w kulturze nadmiaru, w społeczeństwie obfitości. Mamy pod dostatkiem przyjemności na co dzień - kawka, herbatka, coś słodkiego, brunch, lunch i kolacja na mieście, weekendowy wyjazd, urlop lub dolce far niente w domu. Wiadomości, obrazy, zdjęcia i powiadomienia. Seriale oglądane w cugu, bo po co czekać tydzień na kolejny odcinek. Szybkie zakupy, wyprzedaże parę razy w roku. Sklepy z duperelami (nie boję się tego słowa), które pozwalają szybko i niestety na krótko poprawić sobie nastrój badziewiem za 20 zł. Nigdy wcześniej żadna era nie pozwalała człowiekowi nudzić się tak bardzo przy jednoczesnej dostępności do tak wielu opcji i możliwości. A jednak mimo to nigdy wcześniej nie notowano tak wysokiego spożycia środków antydepresyjnych, nasennych i uspokajających. Można zrzucać na pandemię, ale fakt jest taki, że wskaźniki spożycia psychotropów rosły sobie stabilnie jeszcze przed jej wybuchem i przymusową izolacją milionów ludzi. Dowód? Proszę bardzo: w Polsce w 2016 roku zrefundowano 9,46 milionów opakowań różnego rodzaju środków antydepresyjnych. W 2018 roku już 10,61, a w 2019 - 11,39 miliona (źródło tutaj). Są to dane opublikowane przez portal https://ezdrowie.gov.pl/. Informacji dot. Lat 2020-2022 brak, choć biorąc pod uwagę wszystko to, co wydarzyło się w Polsce do tej pory, trudno oczekiwać, by tendencja w magiczny sposób stała się malejąca. 

Gosia, moja znajoma farmaceutka, potwierdza to:

- W szufladkach z lekami, które sprzedają się nam najczęściej, ale nie możemy ich eksponować, są leki na nadciśnienie, cukrzycę i leki psychotropowe - mówi.

Twórcy dokumentu „Social Dilemma” wskazują na media społecznościowe jako jednego z głównych winowajców, ale problem ciągłej stymulacji dotyczy większej ilości aspektów naszego życia. Anna Lembke cytując Dr Toma Finucane’a, który bada cukrzycę na tle siedzącego trybu życia, stwierdza: jesteśmy jak kaktus w dżungli. Toniemy w dopaminie, która w nadmiarze wcale nie robi nam dobrze. (Lembke, s. 67)

Sprawa jest tyle trudna, że dopamina pozostaje kluczowym neutrotransmiterem, który odpowiada za motywację, chęć działania i generalnie rzecz biorąc doprowadziła do tego, że ludzkość żyje sobie wygodnie jak nigdy dotąd. Co poszło nie tak?

Deficyt dopaminy sprawia, że nie możemy wstać z łóżka. Nie chcemy, nie widzimy w tym sensu, nie ma bodźca do życia. To właśnie dopamina jest naszą chęcią życia i działania. Jej skok sprawia, że czujemy się dobrze i mamy ochotę na więcej. Dlatego tak trudno poprzestać na jednej czekoladce, ale druga nie daje tej przyjemności, co pierwsza. Gonimy za przyjemnością bardziej, niż kiedykolwiek, a jednak ilość stwierdzonych przypadków depresji rośnie z roku na rok - Stany Zjednoczone zanotowały aż 50-procentowy skok pomiędzy latami 1990-2017 (Lembke, s. 45).

Nieszczęście w pogoni za szczęściem

Autorka stawia diagnozę szybko i jednozdaniowo: jesteśmy niezszczęśliwi, bo za wszelką cenę chcemy być szczęśliwi, a goniąc za szczęściem wpadamy w pułapki uzależnień i różnego rodzaju nietrzeźwości. Wszystko dlatego, że każda rzecz, która wciska nam w głowie przycisk "przyjemność" ma uzależniający potencjał. A im łatwiej dostępna, tym droga do uzależnienia prostsza. Nie muszą to być rzeczy stereotypowe i postrzegane za groźne: Lembke daje przykład własnego popadania w uzależnienie od czytania książek z gatunku kobiecej erotyki, zainicjowane przez "Zmierzch". Książki? Czy to przypadkiem nie demonizowanie zdrowych nawyków? Niekoniecznie, bo oddaje mechanizm naszej zależności od dopaminy. W momencie skoku poziomu tego neurotransmitera nasz organizm od razu się do niego adaptuje. Dlatego organizm osoby uzależnionej potrzebuje swego "narkotyku", by wkoczyć na poziom normalny dla osób nieuzależnionych. Niektórzy uzupełniają to codzienną dawką kawy, zakupów, jedzenia, Instagrama, seksu, sportu. Innymi słowy: dzienną dawką przyjemności.

 { CDN }