Historie miłosne kojarzę pisane w 3. osobie. Nie wiem czemu. Może po to, by narrator pozostał bezstronny - wszak chodzi o miłość, uczucie na wskroś subiektywne. 

Jonathan Franzen kiedyś powiedział, że najlepiej się pisze w 3. osobie. Może. 

Julian Barnes w „Jedynej historii” jednak łamie te romansowe konwenanse i pokazuje romans 19-latka z kobietą prawie 50-letnią z perspektywy wspomnianego, młodego mężczyzny. A może jeszcze chłopca? Nastolatka w każdym razie. 

Miejsce i czas bardzo zacne, bo to przedmieścia Londynu z klasą średnią grającą w tenisa. Wszystko wydaje się nad wyraz banalne, prawda? A jednak Barnes ma ten talent, że potrafi uniknąć schematów nawet wówczas, gdy opiera na nich swoją powieść. To dlatego, że narratorem jest nie 19-letni, a starszy już Paul, po wielu latach wspominający swoją pierwszą miłość, która skończyła się smutkiem, żalem, goryczą. Jakże mogła inaczej?

To też powieść o dorastaniu, pełna kontrastów i konfrontacji. „Stary” Paul wspomina siebie jeszcze nieopierzonego, jest tak „ostrożny, jak kiedyś był nieostrożny”. Pierwsza miłość miewa różowe konotacje, ale wcale może taka nie być. U Barnesa nie była. Absolutnie nie jest to romansidło, ale tragizm, który wyrósł z żartu i znudzenia - bo właśnie dlatego Paul wstąpił do klubu tenisowego za namową matki, tam poznał Susan...

To powieść, która nabiera rozpędu powoli. Jak lato, pora leniwa, pełna niespiesznej atmosfery londyńskiego przedmieścia, gdzie życie toczy się własnym, spowolnionym rytmem. Owo lato się jednak kończy, a bohaterom przychodzi zmierzyć się z wyborem, jakiego dokonali. To monolog, wewnętrzna opowieść, esej wręcz.

Kto potrafi zapanować nad tym, jak bardzo kocha? Jeśli możesz nad tym zapanować, wtedy to nie jest miłość.

Nie porywa, ale można dać się uwieść takiej właśnie narracji, tym dywagacjom na temat miłości, które tak naprawdę nic nie rozwiązują, bo każdy uczucie swoje pierwsze ma inne. „Jedyna historia” zawsze u każdego brzmi inaczej.

Dzieło Barnesa potrzebuje uważnego czytelnika. Takiego, którego nie znudzi brak oczywistości. Jeśli dacie mu szansę, zostanie w Was na długo, choć może nie połkniecie jej jak batonika, nie przeczytacie w dwa wieczory. To nic. Książka ta potrafi zaskoczyć i uderzyć, choć nie tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Więcej nie zdradzę, bo nie chcę Wam psuć całej przyjemności. 

Julian Barnes, "Jedyna historia", wyd. Świat Książki