Jak napisać recenzję, gdy Ci wcześniej napisany tekst przepadł?

Piszesz obrażona na komputer i trochę na siebie, swoje niedbalstwo. A jednak chciałam przed tą książką trochę przestrzec, bo zła nie jest do końca, czasu nie zmarnujecie, ale jednak… 

„Islandia albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat” przyciągnęła mnie tematyką i tylko ona utrzymała w lekturze do końca. Zmęczyłam, jak książkę zadaną.

Oczywiście gdy się wypowiada słowa takiego kalibru, warto się podeprzeć się logicznymi argumentami. Dlaczego „Islandia…” mnie nie porwała? 

Dostrzegłam problem z narracją. Autor błądzi. Trochę poetycko, z porywami serca, trochę rzeczowo. Szwędanie się po Islandii nie zostało pokazane jakoś szczególnie atrakcyjnie. Całość bez konkretnego stylu. Książka nie jest zwarta, treść się rozmywa. I nie do końca wiadomo, co autor tą książką miał powiedzieć. Zapiski z podróży? W porządku, ale jednakowo zaciekawieni jesteśmy opowieścią znajomych, którzy właśnie wracają z Bangkoku. Wiadomo, słuchamy w skupieniu przez pierwsze 20 minut, potem jakoś… chcemy odpłynąć. 

Braki narracyjne mogłyby nadrobić zdjęcia. Islandia jest wszak tak piękna! Znowu natrafiamy na ścianę, bo dwie wkładki z kolorowymi obrazkami to stanowczo za mało. Książkę czytałam z komórką w ręku, wyszukując coraz to nowo opisywane miejsca. Czy tak mamy czytać? Z rozkroku pomiędzy obrazem a treścią, zresztą nie do końca porywającą? 

Nie jest to reportaż, który zapada w pamięć, niestety. Nie mówcie, że nie ostrzegałam.