Gdy w ręce wpadła mi najnowsza powieść Murakamiego, „Śmierć Komandora”, nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań. No, może trochę spodziewałam się tego geniuszu, który stoi za sukcesem nieznanych mi wcześniejszych prac. 

Nie czytałam nic na temat autora, postanowiłam podejść do książki naiwnie.

„Śmierć Komandora” opowiada o - pozornie spokojnym - portreciście, który wyprowadza się z Tokio po rozstaniu z żoną. Ona ma innego, on senne koszmary i wspomnienia związane ze zmarłą w wieku 12-lat siostrą. Zatrzymuje się w domu użyczonym mu przez przyjaciela, na odludziu, gdzie może w spokoju oddać się malarstwu i niewiele znaczącym romansom. Pozorny spokój burzy odkrycie obrazu oraz… pewien sąsiad, który jest dość otwartym nawiązaniem do Gatsby’ego. 

Można dyskutować na temat samego procesu tworzenia, jaki jest osią powieści (nakładanie farby, przygotowywanie posiłków, wszystkie te twórcze i quasi-twórcze czynności), ale nie wiem, czy większość czytelników będzie to rozpatrywać właśnie w ten sposób. Odniesień jest tu całe mnóstwo, bo Murakami pełnymi garściami czerpie z europejskiej i amerykańskiej literatury i sztuki w ogóle. Mamy więc operę, mamy "Alicję w Krainie Czarów", F.S. Fitzgeralda... Niejapońsko się zrobiło, prawda? Nie szkodzi. 

Dość niepokojący może być jednak wątek siostry malarza oraz na wpół kazirodcze uczucie, jakim ją darzy. Artysta doszukuje się jej w żonie, widzi ją w portretowanej nastolatce, z którą przeprowadza dziwną rozmowę na temat „piersi i siusiaków”. O ile cała książka nie jest gorsząca, a całe poruszenie w Japonii i zakaz jej sprzedaży mogły być naciągane, uważny czytelnik odniesie wrażenie, że zmarła siostra jest jakąś Lolitą-widmem, zakazaną miłością, która niepokoi. To najbardziej perwersyjny element powieści, nie opisy seksu czy lekka obsesja autora na temat piersi (wzmianki o nich są częste i regularne). 

Bardziej adekwatny wydaje się tu klimat ciągłego oczekiwania. Spokój jest tu pozorny, spodziewamy się wielkiego „bum”, odwracamy kartkę za kartką. Pojawia się magia, jest napięcie, Murakami sypie nam brokat, mieszając codzienność z surrealizmem. I gdy już myślimy, że ten literacki wybuch nastąpi, pisarz kończy tom pierwszy. Nie ma rady, trzeba sięgnąć po drugi.