Lubię zaczynać historią. A ta stojąca za niniejszym wpisem jest taka, że pracując niegdyś jako redaktorka serwisu urudowego przygotowywałam artykuł na temat szamponów i tego, czy jest sens kupować te drogie. Daily Mail wysnuł tezę (a za nią artykuł, rzecz jasna), że nie warto oraz że drogeryjne szampony niczym nie różnią się od tych ekskluzywnych. 

Zaczęłam czytać i szukać na własną rękę, aż trafiłam na historię Laboratorium Joanna. 

Lubię takie opowieści, bo - jak w wypadku wielu firm z okresu polskiej transformacji - stoją za nią przebojowość, ogromne nakłady pracy i inne ciekawe historie. Jeden ze współwłaścicieli Joanny mówił w wywiadzie (bodajże dla Angory), że ich szampony dorównują tym ekskluzywnym. W latach 90. Polki chciały wyglądać, jak kobiety na Zachodzie, ale nie miały funduszy. Trzeba było produkować kosmetyki dobrej jakości, ale w przystępnej cenie. I tak już w Joannie zostało. 

A ja zostałam przy ich szamponach.

Ponieważ jednak od pewnego czasu jestem też fanką szamponów micerlarnych, sięgnęłam po szampon z serii węgiel. 

Uroda też ma swoje trendy: a obecnie trwa szał na micele i węgiel, które oczyszczają skutecznie, acz łagodnie. 

Bałam się jednak czarnego koloru. Rzeczywiście, szampon i odżywka są może nie czarne, ale grafitowe. Jak tu się tym myć? Albo inaczej: byłam pewna, że to wanna ucierpi najbardziej. Nic z tych rzeczy, bo szampon i odżywka wypłukują się do czysta. 

Ogromnym testem dla oczyszczającego szamponu jest w moim wypadku fakt, że używam też suchych szamponów, a te potrafią się uparcie trzymać włosa. Joanna świetnie sobie z tym radzi, włosy po myciu są odbite od skóry głowy, odżywka nie obciąża włosów i znacznie ułatwia rozczesywanie. 

Nie wymagam więcej, jeśli włos po umyciu wygląda zdrowo, błyszczy się i nie jest oklapnięty. Dodam jednak, że te produkty pięknie pachną, a cena „pachnie” najprzyjemniej: 6-7 zł za 200 ml szamponu (w zależności od drogerii).