Co ma w sobie „Czarodziejska Góra” Thomasa Mannna?

Zacznijmy od tego, że ma autora. Nie byle jakiego. Mann miał żywot ciekawy, bardzo obfitujący w śmierć a konkretniej rzecz ujmując - w samobójstwa. W homoseksualizm również (tu autorka właśnie zorientowała się, że orientację potraktowała jak cukier). Mann przeżył samobójstwa dwóch sióstr. Rodzinna miała jednak jakiś dziwny pociąg do decydowania o własnej śmierci, bo dwaj synowie pisarza również odebrali sobie życie. 

Mann, na pozór tradycjonalista, ojciec sześciorga dzieci, przykładny mąż jednej jedynej kobiety swojego życia, był homoseksualistą lub biseksualistą, wg różnych źródeł. Przyjaciele zresztą doskonale wiedzieli o jego skłonnościach, a sam autor "Czarodziejskiej góry" w wielu swoich książkach daje temu wyraz. "Śmierć w Wenecji" oparta była na autentycznym zauroczeniu Manna młodym, przystojnym chłopcem.

Dość ogólnie znana jest anegdota mówiąca o tym, że Thomas, jako dojrzały już mężczyzna i ojciec, rywalizował z synem o względy pewnego 17-latka. W liście prosił nawet syna, by ustąpił mu w tej materii miejsca.

Wiedząc o tym inaczej czytamy potem opisy mężczyzn w "Czarodziejskiej Górze", a nawet porównanie pięknej pani Chauchat do równie pięknego przyjaciela głównego bohatera, Hansa Castorpa.

Złodzieje czasu

Wspomniałam o tym we wstępie: odosobnienie zmienia postrzeganie czasu. Izolacja, zmiana nawyków, wyczekiwanie. Pozbawieni codziennej pracy inaczej patrzymy na mijające minuty. I nie wiemy, kiedy to się skończy, ten pobyt nasz w domach, mieszkaniach. Jesteśmy trochę jak kuracjusze. Ile „wlepi” nam lekarz, a w tym wypadku ministerialne wytyczne? Miesiąc? Dwa miesiące? Czekamy, ale czas zaczyna płynąć inaczej. Ktoś nam kradnie nasz czas, myślimy sobie, rozporządza nim bez naszej zgody, a jednocześnie czujemy, że czas dostajemy w podarunku dość niezręcznym: nie za bardzo wiemy, co z nim początkowo począć. 

Tak jest na górze, w sanatorium Berghoff. To lektura, która za nic ma sobie czas, która go pochłania. Nie przeczytamy jej hop-siup, wymaga ona bowiem od nas skupienia, wysiłku intelektualnego. Mnogość poruszanych tematów jest tam ogromna. Miłość, śmierć, etyka, polityka. To wręcz filozoficzne rozważania, których nie można łyknąć jak szybką kawkę. Siadamy przy stołem myśli. Mann wymaga od nas świadomej lektury, która - niestety - momentami może wydać się monotonna i niekoniecznie realna. Kto mówi nieprzerwanie podczas rozmowy przez 30 minut? Gdyby trafiłby się nam taki rozmówca, usnęlibyśmy albo wlepili w oczy w sufit, czekając na koniec wywodów. U Manna zniecierpliwieni możemy pokusić się wówczas o opuszczenie paru paragrafów w tych monologach, nie czując, że tracimy coś z całości. 

Czy warto wpisać ją na listę 100? Moim zdaniem niekoniecznie, choć będzie to zależało od tego, na ile wsiąkniemy w rozrzedzone powietrze sanatorium Berghoff. To książka pełna ludzkości, jej osiągnięć i myśli. Niezależnie od naszej oceny, zarówno Covid-19 jak i dzieło Manna uczą nas, że są rzeczy, na które nie mamy w życiu wpływu, niezależnie od tego, jaki stopień rozwoju osiągniemy jako społeczeństwo i jak wysoko cenimy sami siebie. Że czas może płynąć inaczej i - tak, panie Einstein - jest względny, choć w tym wypadku tylko dlatego, że są czynniki, które sprawiają, że inaczej go odczuwamy. I w końcu: że cierpienie nie uszlachetnia. Uszlachetnić możemy tylko sami siebie i jest to kwestia osobistego wyboru, nie okoliczności.

Thomas Mann, "Czarodziejska góra"

KUPISZ TUTAJ