Jadę sobie samochodem, radio gra i słucham audycji. Pewnie Trójki, ale głowy nie dam.

Tam pan prowadzący mówi rzecz następującą: że Francuzki nie mają czegoś takiego, jak damska przyjaźń. Że są zazdrosne i podejrzliwe. Nie ma czegoś takiego, jak wieczór w babskim gronie u Francuzek, bardziej wyjście na kawę z koleżanką, której i tak wszystkiego nie powiesz, bo nigdy nie wiadomo, czy ci męża nie uwiedzie albo pracy nie zabierze.

Brytyjki nie należą ani do szykownych, ani do zadbanych, ale ich model przyjaźni ma w sobie dużo z tego, co opisała Helen Fielding w „Dzienniku Bridget Jones”: te relacje są pełne, szczere, trwałe. Związek nie przetrwa, a przetrwa przyjaźń, bo na ramieniu przyjaciółki możesz wypłakać się zawsze, ona cię przenocuje, zrobi herbaty i w pomoże zapić smutki (Brytyjki dużo piją, niekoniecznie czerwonego wina i niekoniecznie z wdziękiem).

Pewien Brytyjczyk żonaty z Francuzką tak powiedział o żonie:

- Gdy moja małżonka poznaje kobietę piękną, zadbaną i stylową, natychmiast szczerze jej nienawidzi.

No to merci, mais non. Ja już nie chcę być Francuzką. :)