Muszę, muszę to napisać, bo każdorazowe odpowiadanie w komentarzu jest po prostu niemożliwe i zwyczajnie trudne (pisać tysięczny raz to samo? Hmm?).

Historia była taka: płytki nasze - do całego domu - kupiliśmy jednego dnia. Tak, jednego dnia. 

Był skończony i zatwierdzony projekt wnętrz. Wybraliśmy się więc do dużego sklepu, gdzie potraktowano nas vipowsko (zapewne wszystkich robiących duże zakupy tak się tam traktuje), posadzono w ładnym pokoju, podano kawę. Zaczęło się wybieranie, wcześniej była runda po sklepie, by zatwierdzić to, co było na oku, bądź ostatecznie zweryfikować.

Podczas tego jednego dnia wybraliśmy materiał do wykańczania ścian, płytki do pomieszczenia gospodarczego, płytki na podłogę, płytki do łazienki dolnej, górnej oraz płytki do kuchni. Wszystko to jednego dnia. Kolorów było pełno, większość z nich oznaczona była symbolami, symbole te stanowiły kombinacje liczb, cyfr lub enigmatycznie brzmiących nazw. 

Uwierzcie, nie spisywaliśmy tego - ktoś zrobił to za nas. Uprzejmy pan pokazywał wzorniki i próbki, ja pod pachę brałam te nadające się i wszystko stawiałam obok siebie, potem weryfikowaliśmy to w świetle dziennym.

Na końcu pokazywaliśmy: tych wezmę tyle i tyle, tych wezmiemy taką ilość. 

Oto historia za moją lakoniczną odpowiedzią brzmiącą: nie wiem, co to za płytki. Naprawdę nie wiem. 

Tak też jednak proponuję wybierać: dopasowując do siebie wiele różnych elementów, by całość tworzyła kolorystyczną spójność. To, że coś wygląda dobrze w jednym domu, nie oznacza, że tak samo dobrze będzie prezentować się w innym.

 

Płytki w zbliżeniu na zdjęciach znajdziecie w tym wpisie.