Laura Mercier i jej puder… Pamiętacie mój wpis o Adreei Ali, wizażystce z Buaresztu (teraz już z Paryża, bo sukces sprawił, że Andreea się przeprowadziła)? Lubię wideo tej pani, lubię jej kształt twarzy. Jej makijaże wyglądają dobrze u mnie, a kosmetyki się sprawdzają - zadaniowo i kolorystycznie.

Używam tego samego podkładu, bronzera, więc czemu by puder matujący miał się nie sprawdzić? Tym bardziej, że to osławiona Laura Mercier.

A jednak nie jest tak cudownie. To puder mocno talkowy, a co za tym idzie mocno wysuszający. Nawet ja, posiadaczka cery mieszanej w kierunku tłustej, czuję to na sobie. Puder matuje, jest bardzo drobno zmielony, ale trzeba uważać z jego dawkowaniem, bo efekt suchego papieru zamiast skóry może nam się nie spodobać.

Na pewno nie poleciłabym go posiadaczkom cer suchych, a już z całą pewnością nie nadaje się pod oczy, bo wyczaruje nam zmarszczki, których nie miałyśmy.

Jestem też zawiedziona opakowaniem. Jest takie… średniopółkowe, jeśli wiecie, co mam na myśli. Właśnie skończyłam słoiczek pudru sypkiego Chanel, który mógł sobie dumnie stać na toaletce i ładnie ją zdobił. Ten jest „zwyklakiem”. Nie rozumiem do końca tych wszystkich zachwytów, ale - no cóż - zużyję.