Bardzo dobry, acz nie powalający (czy taki w ogóle istnieje?) - tak w skrócie określiłabym ten tusz do rzęs.

L’Oreal wypuszczając kolejną mascarę, a mając tak wiele w ofercie (m.in. lubiany Volume Milin Lashes czy Volumissime 24, mój osobisty faworyt) postawił sobie sam wysoką poprzeczkę.

Czy przeskoczył?

Moim zdanim tak.

Paradise Ecstatic to tusz znakomity, od ceny (na dzień dobry kupiłam go z dużym rabatem za jakieś 27 zł), przez ładne, metalizowane opakowanie w kolorze nude, aż po działanie.



Moje rzęsy są gęste i dość długie (ale nie na tyle, bym nie chciała ich sobie wydłużyć mascarą). Każdy tusz ma z nimi łatwo i tylko totalne buble sobie nie poradzą. Ten się spisał. Włoski są po nim wydłużone, podkręcone, pogrubione. Minusem jest szczoteczka nabierająca bardzo dużą ilość produktu - z pewnością z czasem, gdy go ubędzie, defekt ten może się stać mniej zauważalny, ale na początku trzeba uważać, by nie przesadzić.

Powyżej tusz Paradise Extatic od L'Oreal na rzęsach.



Szczoteczka w kształcie klepsydry ma miękkie i giętkie włosie, bardzo gęsto osadzone - takie lubię. Czerń jest mocna, intensywna. Sam produkt jest gęsty, kremowy, jak pasta. Tusz się nie kruszy, nie osypuje, a przy tym nie ma problemu z demakijażem, choć ja nakładam zawsze tylko jedną warstwę mascary. Nie wiem, jak jest, gdy ktoś pokusi się o więcej.

O proszę, iluż ja się zalet doszukałam, pisząc ten post!

Po ostatnich kombinacjach i wyścigach o najbardziej udziwniony tusz, tutaj mamy jakby powrót do przeszłości. Do dobrej klasyki.