O OCM, czyli Oil Cleansing Method zrobiło się bardzo głośno parę lat temu. Kosmetyczny świat stanął na głowie, bo nagle wszyscy odkryli Amerykę na nowo: nic nie wiąże sebum (czyli wytwarzanego przez naszą skórę tłuszczu), niż olej. Stało to w sprzeczności z poprzednimi latami, gdy wszyscy oczyszczali twarz za pomocą żeli i płynów micelarnych.
Tak naprawdę nie jest to nic nowego, ale ileż to razy trzeba zatoczyć koło, by dojść do starych prawd… Nie bez wpływu był też szał Zachodu na azjatycki rytuał piękna, który jako pierwszy etap demakijażu zakłada właśnie oczyszczanie olejem.


I dzisiaj będzie o tym. Będzie tłusto. :-)

OCM (Oil Cleansing Method) w pigułce:


Masujemy twarz olejem dobranym do skóry (łącznie z oczami), aż zwiąże on makijaż i inne zanieczyszczenia, po czym zmywamy całość muślinową chusteczką nasączoną ciepłą wodą. Można (a nawet warto) wykonać wówczas masaż twarzy:


Teraz uwaga! Ponoć najlepiej jest stosować do tego celu następujące mieszanki:


Skóra sucha: 10% oleju rycynowego + 90% oleju bazowego
Skóra normalna i mieszana: 20% oleju rycynowego + 80% oleju bazowego
Skóra tłusta: 30% oleju rycynowego + 70% oleju bazowego

Ważne! Nie stosujemy samego oleju rycynowego, bo może bardzo wysuszyć skórę.

Oleje stosować można różne:

Skóra tłusta polubi: olej jojoba, lniany, z orzechów włoskich, z konopii, czarnuszki
Skóra trądzikowa: olej z krokosza barwierskiego, możesz dodać odrobinę (czyli kilka kropli jako dodatek do oleju bazowego!) olejku z drzewa herbacianego lub oleju tamanu
Skóra normalna: awokado, ze słodkich migdałów, z pestek granatu,
Skóra dojrzała i sucha: olej migdałowy, arganowy, różany, z kiełków pszenicy, z pestek winogron, z ogórecznika, awokado, z pestek moreli, olejek makadamia Skóra naczynkowa: olej z orzechów laskowych, kocanki

Z OCM trzeba uważać w przypadku cery naczynkowej (wiadomo: temperatura), skóry z ropnym trądzikiem i skłonność do podskórnych krost.

Jak widać prawdziwe OCM może być dość czasochłonne i mało przyjemne. W sukurs przyszły firmy kosmetyczne oferujce olejki myjące, które można zmywać wodą, bo w kontakcie z nią zmieniają się w lekko mleczną emulsję.



Takie są m.in. olejek myjący Bielendy i olejek Origins. Cel mają ten sam, składniki - inne i to znacząco.

Bielenda Face Clinic Professional, Argan Cleansing Face Oil (Uszlachetniony olejek arganowy do oczyszczania i mycia twarzy + kwas hialuronowy)

Olejek Bielendy szumnie nazwany jest „uszlachetnionym olejem arganowym”. Nie wiem, na czym owo uszlachetnienie miałoby polegać, bo olej arganowy jest dopiero na którymś z kolei miejscu listy składników. Pierwsza pozycja to - taram! - ciekła parafina.

Owszem, zmywamy wszystko wodą, więc ta parafina nie zdąży się wchłonąć i pewnie wielkiej krzywdy nam nie zrobi, ale warto się zastanowić, czy nie lepiej zainwestować trochę więcej w czysty olej jojoba czy olej arganowy? (Polecam te marki Mokosh, są sprawdzone i świetne jakościowo!) Olejek Bielendy broni się ceną (ok. 18 zł) i wygodnym opakowaniem z pompką. Zapach jednym przeszkadza, innym nie - recenzje są różne. Dla mnie jest on przyjemny.

Origins Clean Energy Gentle Cleansing Oil

W porównaniu z powyższym wygrywa olejek Origins, wypakowany naturalnymi olejami, pięknie pachnie. Stosuje się go bardzo podobnie - nakładamy na suchą twarz, masujemy i zmywamy wodą. Olejek w magiczny sposób robi się białawy, znikają wszelkie zanieczyszczenia. I mamy świadomość, że nie nakładamy parafiny na twarz, niezależnie od tego, czy później zmywamy ją, czy nie. Za to przychodzi nam też zapłacić sporo: 105 zł za 200 ml.

Do Was należy decyzja, czy warto.