Wiecie, kto jest najlepszym testerem produktów? Facet. Używa kremu, bo faktycznie musi. I jeśli widzi, że działa, nie wnika w nic innego. Facet ma jeszcze jedno kryterium: krem ma być niewidoczny, niewyczuwalny. Jest to wszystko? Super, to krem trafiony.

I gdy w domu pojawił się Aquabella od Nuxe, tak to właśnie było: mężowi skończył się używany zazwyczaj Cetaphil, więc bezceremonialnie otworzył dziewicze opakowanie Aquabelli, nie pytając, czy moje, czy nie moje, czy to na prezent czy stoi ot tak. 

A potem stwierdził: „Fajny ten nexus!” 

- Nie nexus, tylko Nuxe! - poprawiłam go. Już wiecie, że małżonek (ja zresztą też) to fan filmu „Blade Runner. Łowca androidów: - Wiesz, to taki inteligentny krem, rozpoznaje, gdzie nawilżać, a gdzie matowić. 

- No co ty nie powiesz…

***

Mam całą gamę Aquabelli ale to ten krem zasługuje na najwięcej uwagi, bo jest po prostu świetny: lekki, a mimo to dobrze nawilżający. Matuje subtelnie, bez efektu ściągnięcia, opakowanie jest higieniczne, bo z pompką. Brak mu jednego: filtra. Ale ja krem z filtrem już mam, w dodatku też dobry, więc tego akurat nie wymagałam. 

Producent obiecuje optyczny „blur”, ale tak naprawdę to właśnie efekt matowej, a zarazem nawilżonej skóry, żadne hokus-pokus.

Znakomity pod makijaż, choć przewrotnie używam go czasem na noc, by nie obudzić się ze świecącą się cerą. Polecam wszystkim cerom, które nie potrafią się zdecydować: świecić się, czy udawać suchą i zmęczoną?

PS. Zegarek to bohater kilku ostatnich dni. Najtańszy, a mimo to najbardziej ulubiony wśród mojej kolekcji. Zemge w cenie ok. 109 zł.