Kiedy kupujemy bardzo drogi podkład, którego kolor nagle okazuje się nietrafiony, budzi się w nas kreatywność. Jestem więcej niż pewna, że właśnie z takiego powodu zaczęła się moda na mieszanie podkładów, co ja robiłam jeszcze w liceum. Nikt o tym wtedy w internecie nie pisał… ;-)


Mam ja podkład ukochany, Double Wear Estee Lauder, ale latem lubię go sobie „odchudzić” i zmienić mu odcień. Zostaję przy kolorze Bone, ale aplikując go pędzlem (wróciłam do pędzla Hakuro typu flat top) nanoszę też odrobinę jakiegoś ciemniejszego mazidła.

Podkład Fit Me od Maybelline - moja opinia


Tym czymś jest Fit Me od Maybelline. Nowość, bo wszyscy mówią o jego trwałości, o ładnym macie i o tym, że nie wchodzi w pory. Sprawuje się dobrze w połączeniu z moim Double Wear. Odcień 220 jest dla mnie zdecydowanie za ciemny solo, ale rozmieszany staje się przyjemnym podkładem, który w końcu nie odcina się od lekko opalonej reszty całego ciała.

(Tutaj inny podkład o teoretycznie podobnym działaniu i jego recenzja: Rimmel Fresher Skin)
 
Podkład - choć w postaci emulsji - jest dość „suchy”. Co to oznacza? Że szybko matowieje nam jeszcze na dłoniach, w palcach, gdy testujemy jego odrobinę. Nałożony daje przyjemny mat.

Zapewne uzupełnię ten wpis o notatkę na temat jego trwałości. Wsparty bazą i Double Wear wytrzymuje cały dzień, a solo? Tego jeszcze nie próbowałam.

Cóż, trzeba będzie kupić wersję jaśniejszą, by się przekonać, więc jeszcze do niego wrócę.

Na szczęście cena (jakieś 17 zł) nie rujnuje portfela. Jeśli okaże się trwały, jego notowania bardzo wzrosną. A ja niebawem wracam z drugą częścią recenzji. Na razie jestem zadowolona i z pewnością tubka zostanie w mojej kosmetycze.