Jak powtarzalna jest moda... Miałam niegdyś torebkę wieczorową.Pudełeczko do ręki. Czarne, aksamitne, piękne, ze złotymi okuciami. Zamykane na biały, podłużny bigiel.

Torebka ta chodziła ze mną od wielu lat na imprezy, a ja nie czułam potrzeby kupowania nowej, bo pasowała do większości kreacji. Była przedłużeniem ręki, a dopełnieniem każdego stroju. Mała czarna w wersji "box".

Pożyczyłam ją niedawno mamie. A ta bigiel zepsuła. Trudno, myślę sobie, tyle lat, może pora kupić nową. Ale honorowa mama weszła na stronę Zary, chwyciła za telefon i tak do mnie mówi, nawet bez powitalnego „Cześć Izuniu”:

- Na stronie Zary mają prawie identyczną. Odkupię ci.

No i mieli. Czarne, aksamitne pudełeczko, złote okucia. A mama oddkupiła. Wszystko się zgadza, jedynie bigiel brązowy. Właśnie zatoczyłam modowe koło. Przypomina mi się sytuacja, gdy kupowałam dwie pary identycznych spodni, bo leżały perfekcyjnie. Albo jeden zgubiony szal zastępowałam takim samym (szary, Acne, wełniany - to temat na osobny wpis), by potem odnaleźć zagubiony i cieszyć się dwoma takimi samymi. To dowód na to, że warto inwestować w klasykę, niekoniecznie Bóg wie jakie pieniądze.