Znacie „It” („To”) Stephena Kinga? No ba! Któż nie zna? Jeśli nie tylko znacie, ale i lubicie historie z dreszczykiem, zapewne przypadnie Wam do gustu „Kredziarz”. Jeśli odrobina zjeżonego grzbietu to nie Wasza broszka, można darować sobie resztę. 

Z Kingiem zaczęłam z wysokiego C i to chyba bariera nie do pokonania. „To” jest zbyt złożoną książką, nie tylko horrorem zresztą, ale to nie jej poświęcona jest ta recenzja. 

„Kredziarz” jest mniej wnikliwy. To zgrabna, pełna efektownych wstawek i podobieństw do „It” weekendowa propozycja, którą czyta się prędko, wartko, z chęcią poznania rozwiązania. 

Mamy grupkę nastolatków, mamy miasteczko, mamy nawet albinosa i otwierający wszystko wypadek na wesołym miasteczku, razem z rozpłataną twarzą. Już na początku jest więc „bum”, ale ciekawie robi się, gdy wspomniani nastoletni przyjaciele, którzy porozumiewają się zrozumiałym tylko dla siebie kodem rys chodnikowych, docierają do trupa właśnie dzięki kredowemu znakowi na chodniku. 

To nie koniec, bo jak w wypadku powieści Kinga jest też „kilkanaście lat później”, czyli stosowany przez niego zabieg reminescencji. Takie wzorowanie się na klasyce gatunku jednym może przeszkadzać (mi przeszkadza, bo ciężko wygrać porównanie z Kingiem, prawda?), innych bawi - wszak kąpią się w morzu rzeczy znanych, pływając sprawnie.

Czytałam recenzje w stylu: „oryginalny pomysł”. Otóż nie, „Kredziarz” wcale oryginalny nie jest. Czytałam go cały czas czułam oddech klowna Pennywise'a, którego co prawda w "Kredziarzu" nie spotkamy, ale całość napisana jest sposób taki, że gdyby ta zębata postać wyłoniła się zza rogu, wcale bym się nie dziwiła. Bo i nastolatki, i reminescencje, i małe miasteczko... To wszystko jest bardzo znajome. Co nie znaczy, że powieści nie czyta się dobrze. To lektura do połknięcia w kilka dni, zostawiająca nas z pewnego rodzaju sytością. Jestem zaskoczona tym, że żadna z czytanych przeze mnie recenzji „Kredziarza” nie wskazała na tę przytłaczającą wręcz ilość podobieństw. Cóż, może nie znają, a może dochodzi tu do głosu moje komparatystyczne wykształcenie. Bo po przeczytaniu dzieła pani Tudor mam ochotę zrobić prezentację na temat tego, co zaczerpnęła z „To”. Tylko czy kogoś to interesuje? Nie wiem… 

"Kredziarz", C. J. Tudor, wyd. Czarna Owca