Siedzę w tym, widzę i obserwuję. Co widzę, spytacie? Siatki podobnych do siebie zdjęć, powielanych kadrów, kompozycji, efektów i pomysłów. Cytaty też te same. Wszystko się powtarza, a identyczne konta z identycznymi kubkami zlewają się w jedno. Cel jest ten sam: ma się podobać. 

Szacunkowe dane marki globalwebindex z 2017 roku pokazują, że przeciętny użytkownik spędza 135 dziennie w Social Media. 135 minut dziennie! Nie sądzę, by w ciągu niespełna 2 lat dane te jakoś znacząco się zmieniły. Jeśli przenaczylibyśmy ten czas na naukę języka obcego, po roku mówilibyśmy biegle. Poliglotów nie przybywa, kont na Instagramie czy  TikToku - owszem.

I już wyjaśniam, dlaczego.

Szybko i na skróty czyli jak odnieść sukces na Instagramie

Jeśli ktoś broni Instagrama twierdząc, że to sposób na rozwijanie kreatywności, to ja staję w kontrze i mówię: nie do końca. 

Czym jest Instagram? To zdjęcia. Wiadomo, że sam akt fotografowania może być twórczy, a gdy dodamy rosnącą konkurencję i chęć wybicia się, zrozumiemy szybko, że warto się w jakiś sposób wyróżnić. 

Nie każdy tak myśli. Żyjemy w dobie jednakowości. Nosimy ubrania od Zary, H&M i nikomu to nie przeszkadza. Ba! Gdy coś staje się popularne, rusza efekt kuli śniegowej. Kupują to wszyscy. 

Z Instagramem jest trochę podobnie - zadziwiające jest to, jak duża grupa ludzi wręcz chce mieć konto takie, jak mają inni. Bo skoro działa to u nich, są followersi, to czemu nie zadziała u mnie. Kupujemy więc (też popełniam ten grzech, czas się przyznać) identyczne kubki, nieraz w horrendalnej cenie, identyczne kosze. Mieszkania stają się do siebie zadziwiająco podobne, a stylistyka zdjęć tak zbliżona, że gdyby nie login, nie byłabym w stanie przypisać autora do zdjęcia. Bo każdy chce kawałek tego samego ciasta.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Iza (@livinglife.pl)

Imitacja - pochwała czy kradzież?

Eric Bennet nazwał to „fotograficznym plagiatorstwem” („photographic plagiarism”). Instagramerzy robią sobie podobne ujęcia w zbliżonej stylistyce. Ależ oczywiście - z braku lepszego pomysłu. 

„Czy imitacja jest naprawdę najwyższą formą pochlebstwa czy po prostu drogą na skróty, która ma prowadzić do Insta-chwały?” - pyta bloger Joe Shutter. Nie ma na to jednej odpowiedzi. 

Czas sobie to powiedzieć: słowo „inspiracja” zastąpiło jakże mniej wdzięczne słowo „kopiowanie”. Bo inspiracją dla malarza może być piękna kobieta - widzi, chce ją namalować. Ale nie dom, nie styl ubierania się. To bardziej źródło informacji, gdzie kupić identyczne rzeczy. Nie stworzyć, lecz kupić, oczywiście możliwie najbardziej podobne.

A do napisania tego wszystkiego skłonił mnie piękny komplement, jaki usłyszałam niedawno:

- Gdy widzę twoje posty, wiem bez sprawdzania, że to ty. 

Dzięki ZabieganaMama.com - Anglik powiedziałby, że zrobiłaś mi tym dzień. 

Ha, no pewnie, że mi ego urosło! I znam kilka takich kont. Niektóre - przyznać trzeba, muszę czasem sprawdzać: kto zacz? Bo po idealnej układance opatrzonej hashtagiem #tv_stillife nie poznam.

Ale jednocześnie biję się w pierś, bo popełniłam wiele zdjęć podobnych do miliona innych. Czy coś w tym złego? Pozornie nie robi to krzywdy, ale daleka byłabym od stwierdzenia, że to pobudzanie kreatywności.

Mało tego, stosowanie sprawdzonych formuł faktycznie może być ułatwianiem sobie funkcjonowania w Insta-świecie. Ktoś, ten mityczny ktoś, kto zrobił to pierwsze, kopiowane przez innych zdjęcie, wpadł na pomysł, zrobił kilka nieudanych prób. Ryzykował. Przeszedł drogę, którą inni już nie muszą iść. Ludzie odrzucają kreatywność, bo wiąże się ona z ryzykiem braku perfekcji. Chcemy gotowej formuły, więc bezczelnie pobieramy ją sobie od innych. Celowo piszę „my”.

Wszyscy robią takie same zdjęcia; koło się zamyka

Kopiowanie najłatwiej zaobserwować u blogerów i instagramerów podróżniczych. Robią sobie takie same zdjęcia, w takich samych miejscach, pod tym samym kątem, na identycznych ustawieniach. Ujęcia też są zatrważająco podobne. Ale łapią lajki. I nikt nie myśli przełamywać granic, bo po co ryzykować? 

Joe Shutter i Hannah Argyle, blogerzy i fotografowie zarazem, mówią zgodnie: to nie zbrodnia kopiować. Ale wstyd nie chcieć pójść pół kroku dalej i dołożyć coś swojego. 

Zamknięcie w klatce banałów i powtarzanych schematów rodzi kolejny problem: gdy każdy chce kawałek tego samego tortu, nagle do podziału robi się strasznie mało. Zmierzam do tego, że nikt nie będzie obserwował 500 kont o identycznej tematyce. Każdy chce uszczknąć coś dla siebie, ale czy ktoś pomyślał, że do podziału może być przez to coraz mniej?

Na szczęście mamy wybór. Mój wybór powoduje, że robię się coraz bardziej wybredna, jeśli chodzi o wierność profilom. I z tym Was zostawiam. 

 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Iza (@livinglife.pl)